środa, 26 sierpnia 2015

Teraz ja mam wakacje :)

Zostawiam Was na chwilę i jadę szaleć na górskich szlakach. Liczę, że ręce wytrzymają, a kolejne rękawiczki zbyt szybko nie pozbędą się silikonowych poduszeczek :) Pozostawiam Wam lekturę o cudownym miejscu, czyli o zamku w Karpnikach.




poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Skały, jak malowane.

W poprzednim poście rozpoczęliśmy wędrówkę po skalnym mieście Adrszpach, a właściwie po przedmieściu. Miasteczko tak naprawdę zaczyna się od bramy gotyckiej, którą razem z siecią kładek i schodów wybudowano w 1839 roku.



Bardzo trudno w tym miejscu zrobić zdjęcie, bez udziału turystów. Przez bramę cały czas ktoś przechodził. Po jej przekroczeniu weszliśmy w krainę mchów, paproci i jeszcze piękniejszych widoków. Wzdłuż całej trasy krąży między skałami rzeka Metuja, nad którą prowadzą wygodne, drewniane pomosty.






Jednym z najciekawszych i najpiękniejszych zakątków jest tzw. słoniowy rynek. Miejsce to ma mikroklimat i roślinność charakterystyczną dla wyższych partii gór. Temperatura w tym miejscu jest o wiele niższa, niż w pozostałej części skalnego labiryntu.












Od słoni niedaleko już do małego hipopotama.




W niektórych miejscach skały obrośnięte są prawdziwymi dywanami zieloności.




Niektóre wyglądają jakby ktoś je wymalował sprayem.









Czyżby freski?




Dawniej w skalnym labiryncie ludność ukrywała się głównie przed wojnami. Dopiero około roku 1700 zaczęli je odwiedzać pierwsi turyści ze Śląska. Wśród nich wiele znamienitych postaci historycznych. Chociażby królowa pruska Luisa, król Fryderyk August, czy też cesarz Józef II.



Tak sobie myślę, że moja wyprawa na wózku to żaden wysiłek w porównaniu z tym, co osiągnął ten wspinacz. No cóż, do odważnych świat należy :)



Jak już wspomniałam, wracaliśmy tą samą trasą, ale odkrywaliśmy wciąż nowe widoki. Na przykład głowę egipskiego sfinksa.







I znowu głowa cukru, ale z drugiej strony.



Ponownie dotarliśmy do jeziorka i zdecydowaliśmy obejrzeć je z drugiej strony.




Droga nie była zbyt przyjazna dla wózka. Kółka grzęzły w piachu albo zawieszały się na wystających, na wąskiej ścieżce korzeniach. Warto jednak było wytężyć muskuły. Zresztą co dwie pary to nie jedna :)




Wyprawę zakończyliśmy pełni wrażeń, niezapomnianych obrazów, ze zmęczonymi rękami i zdartymi rękawiczkami. Jeszcze tylko przeprawa przez tory i szutrową drogę na parking. Ogromnie bym się cieszyła, gdyby Czesi bardziej pomyśleli o wózkowiczach i bardziej przystosowali drogę do skałek. Chociaż i tak jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni ich nastawieniem do Polaków. W sumie nic dziwnego, skoro 90% spotkanych przez nas turystów to nasi krajanie.










piątek, 21 sierpnia 2015

Adrszpaskie skały tam i z powrotem.

Upały minęły. Na szczęście, bo odbierały mi nie tylko siły do chodzenia, ale i głos. No tak, nie chciało mi się ani mówić, ani pisać, a nawet z czytaniem miałam problemy. Jakby tego było mało, osoby na które chciałabym liczyć dowalały mi brakiem zainteresowania i zrozumienia. Stwierdziłam jednak, że kijem Wisły nie zawrócę, jak i nie zmienię innych na siłę. Wiem i wierzę, że są na świecie ludzie, którym na mnie zależy i mogę na nich liczyć. Wolę zatem skupić się na tym, co przyjemne i nie pozwolić żeby cokolwiek albo ktokolwiek mnie zatrzymywał swoimi lękami i obojętnością.

Z ochotą zabiorę Was w moją ostatnią podróż, sprzed upałów. Miał to być wielki test wózka na górskim szlaku, a także wytrzymałości moich rąk i rękawiczek. Zmęczone ręce odpoczęły, ale rękawiczki niestety nie przeżyły. Hamowanie ze stromizn definitywnie pozbawiło je silikonu. W Adrszpachu byliśmy kilka lat temu, jeszcze na nogach. Pamiętam, że czterokilometrową trasę przeszłam prawie o własnych siłach. Fakt, że kiedy dotarliśmy do auta byłam wykończona i nogi się pode mną ugięły, ale byłam przeszczęśliwa, że dałam radę. Teraz niezastąpiony okazał się czterokołowiec.

Kiedy po kilkunastokilometrowym objeździe trafiliśmy wreszcie na parking przed skalnym miastem, zobaczyliśmy morze, a właściwie ocean aut. Jakby wszyscy uparli się właśnie w tym dniu odwiedzić Adrszpach. Z każdym metrem, który nas zbliżał do długiej kolejki do kasy, tłum gęstniał. Przypominało to market przed świętami. Momentami ludzi było tak dużo, że miałam wrażenie, że wchodzimy sobie na plecy. Na dodatek droga okazała się trudniejsza dla wózka, niż ją zapamiętaliśmy. Na początku wysypana bardzo grubym tłuczniem, który blokował przednie koła. Później kilka ostrych podjazdów i zjazdów, przy których silikonowe rękawiczki okazały się niezbędne, a najbardziej muskuły męża. Trudno też było nam lawirować między ludźmi, uważając jednocześnie na wystające kamienie i korzenie drzew. Atrakcji dopełniały roje bardzo natrętnych os i piszczące użądlone dzieci. W pewnym momencie udało nam się czmychnąć w jakiś boczny szlak. Tam panowały cisza i spokój. Wreszcie udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć, bez fragmentów obcych kończyn i mogłam spokojnie jechać z głową zadartą do góry. Sami zobaczycie, że było co podziwiać.

Nie obeszliśmy całej trasy, bo zatrzymały nas strome schody. Wracaliśmy tą samą drogą i dopiero wtedy mogłam zrobić więcej zdjęć i naprawdę zachwycać się widokami. Na szczęście największe tłumy poszły trudniejszą trasą, a poza tym było już późne popołudnie, dlatego nowych turystów raczej nie przybywało.

Osłodą całej eskapady było to, że zwiedzanie, parking i toalety mieliśmy za darmo. Taki bonus dla wózkowicza i opiekuna. Na trasie spotkaliśmy również bardzo życzliwych ludzi, którzy pomagali nam, kiedy kółka zapadały się w błocie albo, kiedy nie mogliśmy przeskoczyć przez jakąś przeszkodę na drodze. Mimo tych kilku niedogodności wyprawa była bardzo udana. Chętnie bym tam wróciła, ale raczej poza sezonem. Teraz też już wiem, jakie pułapki czyhają na wózkowiczów i którędy poruszać się najbezpieczniej.

Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca i z chęcią obejrzycie zdjęcia. Podzieliłam opowieść na dwie części, czyli tam i z powrotem, ponieważ fotek jest cała masa.

Skalne miasteczko Adrszpach leży po czeskiej stronie pasma Gór Stołowych. Kilka kilometrów dalej jest drugie takie miasteczko w Teplicach. Tam jednak trasa jest niemożliwa do przebycia wózkiem, podobnie jak Błędne Skały po polskiej stronie. Trasa zwiedzania zaczyna się od szmaragdowego jeziorka, które powstało na miejscu kamieniołomu.





Wokół jeziorka prowadzi bardzo malownicza droga, niestety miejscami zbyt trudna dla wózka. Dlatego większość podziwialiśmy z daleka.









Jeziorko jest otoczone barwnymi skałami. Na dłużej zatrzymaliśmy się w tym miejscu w drodze powrotnej, żeby w spokoju zachwycać się atmosferą tego miejsca.






Tutaj pokonaliśmy ostatnie strome podejście, a potem już było łatwiej.




Tego miejsca nie można zwiedzać szybko. Każda skała zachwyca, a ich ciekawe kształty przypominają ludzi, zwierzęta lub przedmioty. Wiele z nich ma swoje nazwy i związane z nimi legendy.

Poniżej jedna z najbardziej znanych "głowa cukru", chętnie zdobywana przez ambitnych wspinaczy. Na skale zauważyliśmy zaledwie kilka i to rzadko rozrzuconych haków, wbitych na stałe. Okazuje się, że wspinaczom nie wolno mocować innych, chyba, że tylko zaczepy w nielicznych szczelinach. W ten sposób chroni się piaskowiec przed zbyt szybką degradacją. Poza tym jest zakaz wspinania się na mokre skały, a nawet na częściowo oblodzone. Wejście na nią jest dodatkowo utrudnione przez to, że ściany nie są pionowe  i wspinacz jest odchylony do tyłu.








Jak dla mnie to ta skała podobna jest do orangutana.









W tym miejscu chwilowo czmychnęliśmy w boczną dróżkę, żeby z daleka od tłumu, w ciszy, zatopić się w krajobrazie.




Te skałki nazywane są organami.







Te natomiast przypominają ogromne zęby.


 
Obok, wąska droga prowadzi do kaplicy, gdzie umieszczono tablice z nazwiskami ludzi, którzy zginęli w górach.
 
 








Powyżej jeden ze śmiałków walczy z przyrodą. Jak widać kaplica nie jest żadnym ostrzeżeniem. Miłość do gór i wspinaczki pokonuje każdy lęk. W tym miejscu dosłownie się zatopiłam. Nie tylko w myślach, ale i błocie. Już myślałam, że trzeba będzie skoczyć po łopatę i mnie wykopać, ale bardzo życzliwi Czesi pomogli mnie wydostać.





Powoli wróciliśmy na szlak, ale o tym w następnej opowieści.